Złożyłam papiery i tak wylądowałam w Ugandzie - dr Renata Popik
Złożyłam papiery i tak wylądowałam w Ugandzie - dr Renata Popik
Złożyłam papiery i tak wylądowałam w Ugandzie - dr Renata Popik
Złożyłam papiery i tak wylądowałam w Ugandzie - dr Renata Popik
Dodano:
Czas czytania: 6 min.

Złożyłam papiery i tak wylądowałam w Ugandzie – dr Renata Popik

Rozmawiamy z dr Renatą Popik, chirurg pracującą na co dzień w Szpitalu Miejskim w Rudzie Śląskiej, która ma wielką pasję - to misje medyczne w Afryce.

 

Lekarka w ostatnich dwóch latach trzykrotnie brała udział w polskich misjach medycznych w Afryce - w 2014 i w 2015 roku służyła w Ugandzie z ramienia Polskiej Misji Medycznej, zaś w 2015 roku leczyła pacjentów w Tanzanii z Fundacją "Kultury Świata".

 

Jak to się stało, że wyjechała Pani na misję lekarską do Ugandy?

Zobaczyłam ogłoszenie i powiedziałam sobie "dlaczego nie". Kilka lat temu, układając z koleżanką listę dyżurów, natknęłam się w internecie na ogłoszenie. Polska Misja Medyczna szukała na Facebooku chirurga, internisty, anestezjologa i ginekologa. Podobnie było z Fundacją "Kultury Świata". Złożyłam papiery i tak wylądowałam po raz pierwszy w Ugandzie.

 

Pamięta Pani swoje pierwsze spotkanie z Afryką?

Na lotnisku w stolicy Ugandy - Kampali - skoku cywilizacyjnego nie było jeszcze widać. Na miejscu odbierał nas nasz misjonarz, franciszkanin. Kupiliśmy od razu niezbędne leki, szwy i rękawiczki, bo tam jest po prostu taniej niż u nas. Ale już 100 km dalej, w stronę granicy z Sudanem Południowym, na wsi w buszu tak różowo już nie jest. Owszem, jest pięknie, zielono, ale bardzo często brakuje tam prądu, a to zwłaszcza w trakcie operacji bardzo niemiła niespodzianka. Jedynym udogodnieniem jest stały dostęp do bieżącej wody. Ale nie ma co narzekać, w polskich warunkach też czasami radzimy sobie metodą "sznurka i plasteliny" (śmiech), także nie było problemu.

 

A w jakich warunkach przyszło Pani pracować w Kakooge? Tam wciąż jest przecież problem z dostępnością do pomocy medycznej.

Ośrodek Zdrowia zorganizowany przez franciszkanów i Polską Misję Medyczną w ramach programu polskiej pomocy Ministerstwa Spraw Zagranicznych był przyzwoity. Na miejscu pracowało kilku lokalnych felczerów oraz, co wyjątkowe, lekarz. Tych ostatnich w skali całego kraju jest niewielu. Wschodnia Afryka w chaosie lat 70 i 80 ubiegłego wieku straciła wielu lekarzy i do chwili obecnej jest ich wciąż za mało. 4 lata temu na prawie 35-milionową populację w Ugandzie przypadało niecałe 5 tysięcy lekarzy. Niektórych specjalistów nie ma w ogóle. Żeby sięleczyć i przeżyć, trzeba na własny koszt jechać np. do Indii. Lekarz z Kakooge, felczerzy i misjonarze byli naszymi tłumaczami, pośrednikami i przewodnikami. Przeprowadziłam planowanych 30 operacji szkoleniowych u dzieci, a także kilkadziesiąt u dorosłych, na czym skorzystał również lokalny personel - mógł się po prostu poduczyć. Nieplanowane, nagłe interwencje też się zdarzały. Mam nadzieję, że pomogłam. Jeśli chodzi o warunki sanitarne, nie było dramatu, zapewnione było niezbędne minimum. Sala operacyjna została wyposażona w sprzęt przez Polską Misję Medyczną, było też miejsce, gdzie mogłam się umyć do i po zabiegu. Nie było jednak wielu leków, np. pyralginy nigdzie tam nie znalazłam.

 

Nie bała się Pani konkurencji ze strony plemiennych "czarowników"?

W Kakooge czarownik miał swoją "pracownię" w bliskim sąsiedztwie Ośrodka Zdrowia, praktycznie vis a vis tliło się jego palenisko. Na szczęście nie zaistniały między nami kwestie sporne (śmiech). Miejscowa ludność płaci za ich usługi ciężkie pieniądze, choć tego typu praktyki są już w Ugandzie zabronione i ścigane z urzędu. Ludzie jednak nadal są zdolni w ofierze dla spełnienia swoich intencji poświęcić nawet własne dziecko.

 

A co z komunikacją między Panią a pacjentem, nie było z tym kłopotów?

Zgodę na operację załatwia się bardzo często dosłownie od ręki (śmiech), przez odcisk palca pacjenta. Zdarzają się, i to często, osoby niepiśmienne. W Ugandzie w miejscu, gdzie pracowałam, wśród plemienia Baganda większość ludności posługuje się językiem Luganda, natomiast w Tanzanii Suahili. Najczęściej słyszałam pod swoim adresem "muzungu" i "daktari", czyli "biały" i "lekarz". Wszystkie nieporozumienia można jednak wyjaśnić tam uśmiechem i "na migi". Dzieci w szkole uczą się angielskiego, z nimi porozumiewanie było łatwiejsze. W szkole prowadziliśmy też pogadanki medyczne. Do końca życia zapamiętam sposób, w jaki w Afryce pacjenci nam dziękowali. Ich wdzięczność była rozbrajająca i zaskakująca, kobiety po zabiegu przed nami klękały. Wyjaśniono mi potem, że to ugandyjski zwyczaj - tak kobiety wyrażają szacunek i podziękowanie. Zdarzały się również prezenty - były moje ulubione owoce mango, nie brakowało też... żywych kur! Pod koniec naszej misji i naszego pobytu w Kakooge zorganizowaliśmy spotkania z pacjentami i ich rodzinami. Dotarł na nie również 80-latek, którego wcześniej zoperowałam. 2 dni szedł pieszo, boso i o kiju, by podziękować za udany zabieg. To było bardzo miłe.

 

Kiedy wraca Pani do Afryki?

Do Afryki albo gdziekolwiek, gdzie będzie taka potrzeba... Kiedy? Kiedy zadzwonią i powiedzą, że trzeba jechać (śmiech). Taki wyjazd to minimum cztery tygodnie, wykorzystuję wtedy mój urlop wypoczynkowy, a jeśli go brakuje - urlop bezpłatny. Dyrekcja rudzkiego szpitala ani koleżanki i koledzy z zespołu do tej pory nie widzieli w tym problemu.

 

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Autor / Źródło
Barbara Pilocik / Szpital Miejski w Rudzie Śląskiej

Komentarze (3) DODAJ

lucjan
Są jeszcze lekarze,a nie materialisci😃
lucjan napisał/a:
jakataka
Gdyby wszyscy lekarze mieli takie podejście do swojego zawodu... Misja a nie maszynka do pomnażania pieniędzy! Super :)
jakataka napisał/a:
aks
Po prostu BRAWO!!!
aks napisał/a:

Adres email nie będzie widoczny na liście komentarzy.

Błąd:

Wynik:
Opinia została pomyślnie dodana.
Po przeprowadzeniu weryfikacji, jej treść zostanie udostępniona publicznie.

Trwa wysyłanie komentarza ...

Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Wydawca portalu nie ponosi odpowiedzialności za treść.

* pola obowiązkowe